sobota, 29 września 2012

Love Forbidden Rozdział 36 - Epilog



ROZDZIAŁ 36

     W tej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Co mogło się takiego stać, że musimy wracać? Co się takiego wydarzyło? Może ktoś zmarł? Albo jakiś dom się spalił, na przykład nasz. Nie, wątpię. A może… nie mam już pomysłów, co mogło się wydarzyć.
     - David, co się dzieje? – powtórzyłam pytanie chyba z setny raz. Jednak on dalej, jak słup był.
    Lecieliśmy już samolotem od pół godziny, a on jak posąg, jak manekin na wystawie w sklepie. Siedział i wpatrywał się w punkt gdzieś na ścianie.
     - Powiedz mi, zwariować się już da. – dodałam, nieco podirytowana i zdenerwowana.
     - Ona sama tobie powie, ona to zrobi… - wymamrotał beznamiętnie, jakby już nic go nie obchodziło. Jakby właśnie stracił sens życia.
     Byłam przerażona. Przypomniał mi się aż jeden z moich snów, gdzie wraz z mamą i tatą szłam do wesołego miasteczka. Było pełno ludzi, a że byłam mała, to dla mnie wszyscy wydawali się tacy wielcy, ogromni. Jednak nie przejmowałam się nimi. Tata kupił mi ogromną, truskawkową watę cukrową, dzięki której byłam cała obklejona, a mama kupiła bilety na dom starchów. Po chwili oni powiedzieli, ze gdzieś idą. Mówili dokładnie bym się nie ruszała z miejsca. Nie wiedziałam co się dzieje. Gdy poszli zaczęłam ich szukać. Bałam się. Byłam sama pośród tych olbrzymów. Wszyscy przypatrywali się mi, a ja płakałam. Czułam się zdradzona. Ich nie było, trwało to godzinami. Do tego zaczął padać deszcz i biegałam, wrzeszcząc, szukając rodziców i nie odnalazłam ich.
     Wtedy to był chyba najgorszy mój sen. Jeden z tych, których nigdy nie chciałam sobie przypominać. Choć był tak stary i minęło od niego wiele czasu, daje przysparzał na moim ciele ciarki. Niby to nic takiego, ale jednak.

     Byliśmy w domu, on tylko wniósł walizki do mieszkania, po czym kazał mi tylko wrócić się do auta i z powrotem wsiąść. Jechaliśmy, minuty dłużyły się. Po chwili stanęliśmy przed kliniką gdzie jechałam do pani ginekolog z Davidem.
     - Co my tu robimy? – szepnęłam, jeszcze bardziej zdziwiona. Tego nie było w żadnym z moich scenariuszów.

     Usiedliśmy na krzesłach naprzeciw pani Rotter. Ona. Ze zmartwioną, smutną miną. Teraz miałam coraz gorsze przeczucia.
     - Jak państwo wiecie, nie mam dla was najlepszych wieści. Po uzyskaniu wyników badań, byłam zmuszona zadzwonić do pani Marie Barthes. Pańskiej matki. – zwróciła się w tym momencie do Davida. – Po przeanalizowaniu stwierdziłam, że musicie się jak najszybciej dowiedzieć, bo jest niewiele czasu. Otóż dziecko ma wadę serca. Jest bardzo mała możliwość, że przeżyje od tak. Pilna jest operacja, ale… - w tym momencie się zacięła.
     - Ale? – wysyczał ukochany, był zły.
     - Kosztuje ona siedemdziesiąt tysięcy dolarów. Jest pięćdziesiąt procent możliwości, że wyzdrowieje całkowicie.
     - Mój Boże. – szepnęłam, a po policzku popłynęła mi łza.
     Byłam zaszokowana, wręcz zdruzgotana słowami pani Rotter. W tej chwili to nie był sen, jak ten w którym się zgubiłam, nie było to złudzenie, że może zapalił się dom. Jest to rzeczywistość, z której właśnie teraz chciałam uciec. Jak najdalej, jak najszybciej. Rozpłakałam się. Pierwszy raz byłam w takim dołku.
     - Dobrze, chcemy tego. – powiedziała, a ja spojrzałam na niego oniemiała.
     - David, skąd my weźmiemy takie pieniądze? – wychlipałam.
     - Myślę, że powinniście wrócić do domu i jutro mi dać odpowiedz. – zasugerowała, na co ja wstałam i wybiegłam stamtąd. Biegłam przed siebie, jednak po chwili poczułam jak otaczają mnie silne, mocne ramiona. Jak David całuje mnie w głowę i uspokaja. Wiedział, że tak zareaguję. Dobrze wiedział, dlatego mi nie powiedział.
     - Spokojnie.
     Tylko obróciłam się do niego twarzą w twarz i wtuliłam w klatkę piersiową. Potrzebowałam bliskości, bardzo. W mojej głowie rodziły się dziwne myśli, dość niepokojące. Jednak nie było to najważniejsze, tylko ono. Nasze dziecko.

     Wróciliśmy do domu. Już nie płakałam, nie biegałam jak głupia, nie myślałam. Byłam jak „nic”. Jak człowiek bez życia, bez charakteru, bez … niczego. Byłam nikim.  Bez większym ceregieli weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. David niedługo po mnie wszedł, opadając na pościel i tuląc mnie do siebie, szepnął na ucho:
     - Będzie dobrze.  Damy radę, jesteśmy silni.
     - A co z operacją?
     - Powiemy „tak”.
     - Ale skąd weźmiemy tyle pieniędzy, przecież… To jest fortuna.
     - Mam tyle.
     Spojrzałam na niego zdziwiona. Jednak nic więcej nie mówić położyłam się i zasnęłam w jego ramionach.
     Śniło mi się, że straciłam je. My straciliśmy oboje naszą córeczkę. Nie udało się, a ja i David… rozstaliśmy się. Po śmierci jej, nie potrafiliśmy patrzeć już na siebie. Każdy, każdego obwiniał o śmierć małej. Nie umieliśmy być już razem.
     I wtedy się obudziłam.


















ROZDZIAŁ 37

     David przytulał mnie do swojej piersi. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Nie było o czym, byliśmy zbyt pogrążeni w myślach, zastanawiając się nad przyszłością. Nigdy nie byłam jeszcze w takie sytuacji. Wszystko zależało od losu, od tego czy Bóg da nam je. Ale teraz można mieć tylko nadzieję.
     - Kochanie, od jutra będę chodził normalnie do pracy. – spojrzałam na niego ze smutną miną. – Wiesz, że nie chcę cię zostawiać, ale będę szedł tylko na kilka godzin. A przez ten czas moja mama tu będzie. Dobrze? – poruszyłam tylko głową na „tak” i wstałam nie zważając na ukochanego.
     Nie obchodziło mnie już nic. Byłam zbyt w wielkim dołku, by cokolwiek innego mogło mnie zainteresować tak mocno jak myśl, że możesz stracić własne dziecko. Byłam zła na siebie. To przez te cholerne tabletki, które brałam podczas gdy nie wiedziałam jeszcze, że jestem w ciąży. To przez to, że brałam je garściami na zwykły ból głowy, który nie chciał zniknąć.

     Kolejny dzień. Zwykły, ponury i nudny. Davida nie było, cisza wokół i tylko ja. Sama z moim maleństwem, sama z jeszcze nie narodzonym dzieckiem. Błądziłam między myślami. Byłam w nich zbyt zatopiona by usłyszeć wejście matki ukochanego. Gdy zerknęła do pokoju, nawet na nią nie spojrzałam. Po prostu odwróciłam się w stronę okna i wpatrywałam się w naturę. Nie chciałam z nikim rozmawiać, nie miałam na to żadnej ochoty.
     - Witaj. – szepnęła, na co w ogóle nie zareagowałam. Stałam dalej w tym samym miejscu. – To może… zrobię śniadanie. – zaoferowała, ale nie słysząc mojej odpowiedzi po prostu poszła.

     Za trzy tygodnie ma odbyć się operacja. Byłam podenerwowana, ale zarazem szczęśliwa. W końcu wszystko się ułoży. Będziemy my, cała nasza trójka. A ono przeżyje.
     - Kochanie? – szepnął David, obejmując mnie swoimi ramionami. – Nie przejmuj się tak tym. Wszystko będzie dobrze.
     - Sama nie wiem.
     - Zobaczysz.
     - Nie możesz mieć pewności. A jeśli ono umrze, jeśli operacja nic nie da? – puszczałam słowa z ust, które tak długo się we mnie kryły.
     - Uda się zobaczysz.
     - A jeśli nie?
     - Będzie dobrze, ale jeśli, na co jest minimalny procent, jeśli nie uda się, to przeżyjemy. Postaramy się o nowe.
     - A o tym zapomnimy, jakby nigdy go nie było, tak? – powiedziałam wkurzona i zła na jego wypowiedź.
     - Oczywiście, że nie. Nie wiesz jak was dwoje kocham, ale na przyszłość nic nie możemy poradzić. Możemy tylko się starać by było lepiej, ale nie wszystko do nas zależy.

     Dni mijały i zanim się nie obejrzałeś, były już święta Bożego Narodzenia. Jedne z tych, które ludzie chętnie świętowali, dzieląc się opłatkiem i obdarowując się prezentami. Jest to czas by się spotkać, by powspominać i cieszyć się swoim towarzystwem, jednak dla mnie. Nie wyglądały to na kolorowe święta. Pełne entuzjazmu i rodzinnej atmosfery. Bardziej nawet można to porównać do żałoby, w każdym razie z mojej strony.
     Tak, jest choinka, tak, jest stół z dwunastoma potrawami, tak, jest opłatek i tak są prezenty. Jednak nie ma tego ducha świąt.
     - Kocham cię. – powiedział cicho, dzieląc się opłatkiem. – Wierzę, że wszystko się ułoży, że będziemy szczęśliwą rodziną.
     - Będzie dobrze. – on lekko musnął mój policzek, jednak po chwili odsunęłam się.
     Zasiedliśmy do stołu w ciszy. W tle grała cicho kolęda. A ja nie odzywając się, wzięłam tylko kawałek chleba do ręki i przegryzłam go. Nie chciałam niczego przełknąć. Nie byłam głodna, wręcz czułam się najedzona. Choć od rana nie jadłam.
     - Mała, zjedz chociaż rybę. Nie mogę tak na ciebie patrzeć. – zasugerował David.
     Ja , nic nie mówiąc, wstałam od stołu i poszłam do pokoju. Nie miałam na nic ochoty. Tak, wiem, była to wigilia. Była to uroczysta kolacja. I w ogóle, ale nie potrafiłam. W głowie miałam tylko jedno.
     - Kochanie. – położył się obok mnie mój chłopak. – Proszę cię, spędźmy ten wieczór chociaż trochę inaczej. Nie myślmy o tym.
     - Jak możesz tak mówić! To jest nasze dziecko, jak mogę o nim nie myśleć?! – krzyknęłam z płaczem.
     - Przepraszam. Przepraszam, ale nie o to mi chodziło. Ty patrzysz na to ciągle w złym świetle. A spójrz na to, że może być cudownie, że będziemy szczęśliwą rodziną. Pomyśl… - szepnął mi do ucha, a po chwili wyciągnął rękę przed moje oczy i otworzył dłoń. Był na nim pierścionek. Mały, złoty z brylancikiem. Był piękny, choć taki zwykły. Nie wiedziałam co teraz powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech, przez co poczułam się jak balon. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Nie byłam na to jeszcze gotowa, nie spodziewałam się tego w takiej chwili. Skąd mogłam wiedzieć, że w takim momencie dla nas wyjedzie z tym, z zaręczynami.
     - David, ja… - szepnęłam, po czym, po prostu się odwróciłam do niego plecami, siadając. – Nie…
     - Alex, myślałem… - jego głos złamał się, jakby właśnie uderzył go ktoś mocno w brzuch. – Chce stworzyć z tobą rodzinę.
     - To nie jest czas. Są ważniejsze rzeczy.
     On nie słuchając tego wyszedł z pokoju. Wiedziałam, że się gniewa, że ma mi za złe odmowę, jednak nie umiałam inaczej teraz podchodzić do tego. Nie chciałam myśleć o ślubie, o weselu, nie. Nie teraz.













ROZDZIAŁ 38

     Te święta stały się bardziej tragiczne niż oczekiwałam. Może ta odmowa oświadczyn była zła, może byłam powinna się zgodzić. Jednak nie potrafiłam jeszcze powiedzieć „tak”. On chyba nie wiedział co ja czuję, co się we mnie kłębi. Od czasu gdy dowiedzieliśmy się o dziecku, miałam coraz większe przeczucie, że go to nie obchodzi, że ma gdzieś, to, że mamy chore dziecko. Maleństwo, które nawet jeszcze się nie urodziło.
     Nasze dni wyglądały następująco. On rano do pracy, ja w domu w sypialni. Przyszedł z firmy i siadał przed telewizorem, a ja w pokoju w łóżku, a kład się wtedy spać gdy już spałam. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Zamiast mnie wspierać (bo to właściwie ja najbardziej przeżywałam) to mnie omijał  szerokim łukiem. Nie rozumiałam tego zachowania.

     Jednego dnia w końcu odwiedziła mnie Margaret. Moja przyjaciółka. W końcu miałam komu się wyżalić, kogoś z kim mogłam porozmawiać od serca, kogoś kto mnie zrozumie.
     - Alex… - zaczęła Meg. – Nie wiem co ci poradzić, bo prawdę mówiąc, nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale gdybym była tobą, to bym pierw to przemyślała. Pomyśl, widać, że się starał. Chciał z tobą założyć rodzinę. Być przy tobie, wspierać, a ty go odtrąciłaś.
     - Ale jego nawet nie obchodzi nasze dziecko. Jak widzę, jak on się zachowuje to… załamuje się.
     - Nie pomyślałaś może o tym, że cierpi, ale w duchu. Że też może myśli o tym, ale stara się patrzeć na to optymistycznie, a nie jak ty, pesymistycznie. On widzi dobre strony, a ty starasz się dojrzeć tych złych, myśląc sobie ciągle: „Co by było gdyby…?”. Alex, ja wiem, że jest to dla ciebie trudne…
     - No właśnie, nie wiesz…
     - Staram się ciebie zrozumieć, ale nie jest mi łatwo. Myślę, że powinnaś to przemyśleć.
     - Zobaczymy.
     - A co zrobisz… a co zrobisz jak się nie uda? – spytała, nieco nerwowo, bojąc się mojej reakcji.
     - A co bym mogła zrobić? Już sama myśl, że może być coś nie tak, jest straszna, a tym bardziej, że ono mogło by umrzeć, że cały sens tego wszystkiego mógł by zniknąć jak bańska mydlana.
     - Rozumiem.

     Może Margaret miała rację. Może powinnam dać mu szansę, spróbować. Przecież to nie jest zaraz wielkie zobowiązanie. Przecież jest przed nami całe życie, możemy poczekać z tymi całymi ślubami. Przecież najważniejsze jest teraz dziecko. Nie wiem, zobaczymy jeszcze.
     Po wyjściu przyjaciółki, poszłam pod ciepły prysznic. Woda otulająca moje ciało, dawała przyjemną i zapomnienie. Jednak niedługo po tym była znów rzeczywistość, a z cieplutkiej wody stała się zimna. Wyszłam z prysznica i położyłam się szybkim tempem do łóżka, bo było mi zimno. Niedługo po tym zadzwonił telefon. Tata.
     - Halo?
     - Cześć kochanie, jak się czujesz?
     - Dobrze.
     - Za ile ma być operacja? Przyjeżdżam za dwa tygodnie do was.
     - Za półtorej tygodnia będzie. – szepnęłam.
     - Co masz taki dziwny głos?
     - Normalny tato, daj spokój. – sapnęłam. – Przepraszam cię, ale nie mam ochoty rozmawiać.

     Na dzisiejszą noc nie wrócił. Nie przyjechał z pracy. Nie wiedziałam co się z nim dzieje, na początku bałam się, że jest coś nie tak. Ale gdy napisał zwykłego sms’a „Nie wrócę na noc, nie czekaj.” Trochę się uspokoiłam, choć nie wiedziałam co będzie robił przez ten czas. 
Oczywiście w głowie miałam najgorsze scenariusze, ale myślę, że by mnie nie zdradził parę dni po tym, jak się oświadczył, więc nie było co. Miałam trochę poczucia winy, że jednak go tak potraktowałam, ale nie wiedziałam. Zbyt wiele dzieje się.

*Oczami Davida*

     Niechciałem wracać do domu. Pustego, bez życia. Cisza między mną, a Alex jest gorsza od kłótni z nią. Brak słów, brak jakichkolwiek zdań jest straszna, nawet gorsza od jej odmowy, od tego, że powiedziała „nie”, na moje oświadczyny.
     Czy jej się wydaje, że ja nie cierpię? Że wszystko idzie mi jak po maśle, a operacją i dzieckiem się nie przejmuję? Że mam gdzieś dalsze losy jej i maleństwa? Że praca jest ważniejsza od nich? Nie! Nigdy tak nie będzie, oni dwoje są dla mnie ważni. Kocham ich, jak nikogo innego na świecie. Są dla mnie wszystkim.
     Oświadczynami chciałem Alex pokazać jak ją kocham. Chciałem pokazać jej, że chcę z nią założyć rodzinę, mieć z nią dzieci, wziąć ślub. Chciałem jej udowodnić oświadczynami, że jestem z nią w tych trudnych chwilach, że nie opuszczę jej nigdy, a ona tego nie doceniła. Powiedziała „nie”. Tak od razu. Jakby to było dla niej niczym.
     Przyglądałem się bursztynowej cieczy z lodem, siedząc na drewnianym stołku w jakimś barze. Starałem się chociaż zapomnieć o tym wszystkim. To był jedyny sposób. Jestem teraz w kompletnym dołku. Wiem, że to nie jest najlepszy sposób na zapomnienie, a zwłaszcza w alkoholu, zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie potrafiłem inaczej.
     - Pan David? – ktoś powiedział, a ja uniosłem twarz i zerknąłem za ramię. – Pamięta mnie pan? Jestem przyjaciółką Alex. – uśmiechnęła się do mnie.
     - A tak, przypominam coś sobie… - westchnąłem, chcąc aby jak najszybciej dziewczyna dała sobie spokój i sobie poszła.
     - Dziś byłam u niej i rozmawiałam z nią… - teraz mnie już bardziej zainteresowała rozmowa z nią. Może ona coś wie? Dlaczego na przykład Alex tak na to wszystko zareagowała.
     - A co mówiła? – spytałem.
     Dziewczyna usiadła obok mnie i po zamówieniu drinka z colą, zaczęła mówić.

     *Oczami Alex*

     Kolejne dni znów byłe ciche miedzy mną, a Davidem. Parę razy tylko nawiązaliśmy jakikolwiek kontakt. Nie rozumiałam już tego wszystkiego.
     Podczas, gdy on był akurat w pracy, zastanowiłam się dokładnie nad tym wszystkim. O byciu jego narzeczoną, o ślubie, o dziecku, o nas. W pewnym sensie wyglądało to dość fajnie, tak uroczo. Może byłby to dobry pomysł. Powiem mu o tym dziś wieczorem. Muszę.

     Znów nie wrócił na noc, znów. Rozpłakałam się na samą myśl. Nie mogłam tak tego zostawić, postanowiłam pojechać do niego do firmy z rana, musze go tam zastać. Muszę. I właśnie z tym ostatnim słowem zasnęłam. „Muszę”.

     Rano, gdy wstałam zaraz o ósmej, weszłam pod prysznic, po czym ubrałam się w świeże ciuchy. Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz odkąd dowiedziałam się o dziecku. Pierwszy raz przez myśl przeszły dobre myśli, takie które pokazywały wspaniałą przyszłość. Z uśmiechem szczęśliwa ruszyłam do ukochanego.  












ROZDZIAŁ 39

     Jeszcze nie wiedziałam tak naprawdę co mnie czeka, co zastanę w jego biurze. Uśmiech dalej nie schodził z mojej twarzy, wiedziałam, że wszystko się ułoży. Wjeżdżając windą na piętro gdzie pracował David, zobaczyłam wiele znajomych twarzy. Byłych znajomych taty, jego kolegów i oczywiście przyjaciół Davida. Wszyscy przyglądali się mi z dziwnym wyrazem twarzy, jakby każdy wiedział co mnie czeka. Nie przejmując się, szłam korytarzem dalej. Lekko zapukałam w drzwi ukochanego, jednak nikt nie opowiedział, więc bez wahania otworzyłam drzwi. Niestety, nie był to najlepszy ruch.
     Na biurku Davida była kobieta, właściwie dziewczyna. On nad nią, sunął swoimi palcami pod jej krótką, białą spódniczkę. Ona lekko zachichotała, a on się uśmiechnął, muskając jej usta. Po chwili David wplótł swoje smukłe palce w jej gęste, brąz włosy. Dziewczyna przysunęła się do niego i włożyła swoją dłoń w jego spodnie. On westchnął z wrażenia, a ja otworzyłam ze zdziwienia usta. Po chwili ich usta były złączone w jedno. Dotykali się, obejmowali. Po policzku zaczęły spływać mi słone łzy smutku i żalu. Nagle z moich kolan zrobiła się guma, wręcz wata. On ją popchnął na biurko, przez co jakaś ramka spadła. Gdy zobaczyłam, że to była ta ramka, gdzie byliśmy my, że to był obrazek, który wcześniej dla niego namalowałam, zaparło mi dech.  Zachlipałam i wtedy on się obejrzał, spojrzał w moją stronę. I wtedy ona się obróciła. Teraz jeszcze bardziej nie mogłam w to uwierzyć. David i Margaret. Oni razem. Mój „prawie” narzeczony i moja najlepsza przyjaciółka. Właśnie w tej chwili znienawidziłam ich, ich oboje. Nie mogłam uwierzyć w tą sytuację, to jak ich zastałam, jak zobaczyłam. Boże!!!
     - Alex.. – zaczął ON do mnie podchodzić.
     Cofałam się, na początku powoli, potem coraz szybciej, a na końcu odwróciłam się i pobiegłam, nie wiedziałam gdzie. Gdzie zmierzam. Patrzałam w przód, czasem obracając się w tył. I to było wielkim błędem, bo w końcu w kogoś wpadłam. Teraz wszystko było w szybkim tempie. Mężczyznę którego potrąciłam, wysypały się mu papiery, które po chwili latały wokół mnie. Ja leżałam na ziemi. Bolał mnie brzuch, bardzo. Czułam jakby coś zdzierało mi skórę od środka. Po chwili, gdy oczy zaczęły się mi przymykać, zobaczyłam tylko wielką plamę krwi na spodniach. Krzyknęłam, głęboko i z piskiem. Potem była ciemność.

     Powoli przychodziły wspomnienia.  Przypominałam sobie co się działo. Ale od początku, to jak poznałam Adama, potem wspólna noc. On odchodzi, potem David, ciąża i on zdradza mnie z moją przyjaciółką.
     Poczułam jak ktoś ściska moją dłoń. Leniwie otworzyłam oczy, powieki ledwo szły w górę, jednak w końcu zobaczyłam jego. Davida. Szybko (na moje możliwości) wyrwałam swoją dłoń, a on spojrzał. Z taką czułością, troską i wrażliwością. Jednak nie wierzyłam w jego jakiekolwiek dobre intencje. Po policzku znów lały się mi łzy.
     - Czego chcesz? – wysyczałam, po czym lekko zakasłałam, bo gardło okazało się suche i podrażnione.
     - Alex, tamto, proszę cię. To była chwila słabości, nie wiedziałem co robię… Błagam wybacz mi.
     - Zostaw mnie, wyjdź stąd! – szepnęłam, chciałam teraz być sama.
     - Proszę cię, nie wiesz jak cię kocham. Alex…
     - Nigdy nie wybaczę tobie. Nigdy WAM tego nie wybaczę. Obydwoje byliście mi bliscy, kochałam was. Ciebie i Margaret, a zrobiliście mi coś takiego. Nigdy wam tego nie wybaczę. I wyjdź stąd. Nie chcę na ciebie patrzeć. Brzydzę się tobą. – po wypowiedzeniu tych słów wyszedł, ciężko stąpał po ziemi, a gdy zamknął po sobie drzwi, obróciłam się na łóżku i starałam się zapomnieć. Jak najszybciej.

     Straciliśmy dziecko. Ja straciłam, nasza kochaną córeczkę. Nienawidziłam siebie za to. Nie… Nienawidziłam za to Davida, to wszystko jego wina. Jego cholerna wina. Nie mogłam przeżyć tego. Dlaczego mnie zawsze prześladuje taki pech? Pierw mama, potem Adam, a teraz? David i nasze maleństwo, a na dokładkę Margaret. Moja najlepsza przyjaciółka, która podrywała mojego faceta. A jeszcze kilka dni wcześniej próbowała mnie namówić do powiedzenia „tak” na zaręczyny. Na tym świecie nie można już nikomu ufać.

     Nie wiedziałam czy David był już w domu. Gdy tylko tam pojechałam, postanowiłam tylko spakować swoje rzeczy i wziąć je do mieszkania w którym mieszkałam z ojcem. Miałam wielkie szczęście. Nie było go. Szybko zaczęłam wpakowywać wszystkie ubrania, buty, kosmetyki i pamiątki. Gdy przed drzwiami wyjściowymi stały już trzy, duże, obładowane walizki, rozejrzałam się po domu czy niczego nie zostawiłam. Gdy okazało się, że wszystko zostało spakowane. Położyłam klucze od domu na szafce w kuchni i na pisałam krótki cytat na nim.: „Nie ufaj ludziom, którzy zapewniając cię o czymś, czyniąc to z ręką na sercu.”  Widząc już tylko taksówkę poszłam już tylko do niej.

     Właśnie wylatuję do Włoch, do taty. Nic mnie już nie trzyma w La Prese. W Stanach. Postanowiłam wyjechać i zacząć całkowicie nowe życie. Coś, dzięki czemu poczuję się spełniona i zadowolona z życia. Postanowiłam pójść na studia we Włoszech. Znaleźć pracę chociaż na pół etatu. Może w kawiarni jako kelnerka, albo w jakimś biurze jako sekretarka? Zobaczymy. Ale chce poczuć się jak dawna Alex. Osoba nie uzależniona od kogoś. Osoba, która robi to co kocha. Osoba, która żyje.

    
















ROZDZIAŁ 40

     Włochy. Kraj położony na półwyspie Apenińskim. Kraj, do którego turyści przypływają wielkimi falami. Kraj, gdzie znajduje się najwięcej wspaniałych zabytków i historii. Kraj, w którym zacznę nowe życie.
     Rzym. Miasto słynące z pięknych widoków, wspaniałych budynków i papieża. Miasto w którym w każdej sekundzie dzieje się wszystko i nic. Miasto wieczne. Posiadające wdzięki, którego nigdzie indziej nie zobaczysz. I to jest w tym wszystkim najwspanialsze. Nic już nie przypomni mi o dawnym życiu.

     Zamieszkałam sama, bez ojca. W jednopokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką. Postanowiłam żyć na własny rachunek. Trzeba się trochę usamodzielnić.
     Po rozpakowaniu się, pojechałam do taty i jego nowej dziewczyny, którą chce mi przedstawić.
     - Kochanie, to jest Giulia Casella. – powiedział z uśmiechem do mnie.
     - Giulia, to jest moja córka Alex.
     Podałyśmy sobie ręce, a ja na nią spojrzałam.
     Była ładna. Długonoga, blond włosa piękność. Do tego niebieskie oczy i sukienka, która idealnie podkreślała jej krągłości. I nie, nie wyglądała na jakąś wredną, głupią babe, tylko na miłą, sympatyczną kobietę. Jej uśmiech był prawdziwy, było widać.
     - Mała jak się czujesz, jak tak?
     - Dobrze, jest okej.
     Przeszliśmy do jadalni. Była biało-zielona. Dość duża i przestronna. Zadbana i po prostu ładna. Usiedliśmy do okrągłego białego stołu, a pani Giulia przez ten czas poszła po coś z kuchni, zapewne po główne danie.
     - Na pewno wszystko jest okej, co masz zamiar teraz zrobić? – spytał, nieco zaniepokojony.
     - Powiem ci jedno, chcę zacząć nowe życie. – uśmiechnęłam się do niego. Wierzyłam w to, że wszystko się ułoży.
     - A co chcesz robić?
     - Od nowego roku, pójdę na studia tutaj, a teraz przez to pół roku trochę popracuję. Mam zamiar pójść jako kelnerka, ekspedientka czy tłumacz nawet. Chcę coś robić, nie siedzieć w domu.
     - Jak chcesz, jeden znajomy potrzebuje gosposi w domu. Sam jest pracoholikiem i wiesz… Nie ma czasu na takie proste zadania jak posprzątać w kuchni i w ogóle. Dam ci telefon. – i odszedł od stołu, a w tym czasie przyszła Giulia i postawiła na środku stołu duże naczynie z lazanią.
     - Mam nadzieję, że ci zasmakuje. Nie jest to nic cudownego, ale wiesz… - powiedziała z uśmiechem.
     - Na pewno jest pyszne. – odwzajemniłam uśmiech, a nowa dziewczyna taty nałożyła mi kawałek swojego wypieku.

     Jutro miałam mieć spotkanie z owym mężczyzną. Miałam pójść do jego biura, gdzie miałam przebyć krótką rozmowę. Dla mnie taka praca pasowała. Robisz swoje i tyle. Jest to spokojna, bezstresowa praca.

     Wieczorem poszłam na spokojny spacer. Rzym bardzo różnił się od La Prese i to nie tylko klimatem, ale też ludźmi. Tutaj nocą miasto tętni życiem. Niezależnie właściwie od pory, zobaczysz ludzi, otwarte sklepy i muzykę, a w Stanach, tam gdzie mieszkałam nie. Było to rzadko spotykane. 

     Dom, w końcu własny. Położyłam się zaraz spać, jak tylko przyszłam. Było późno. Dzisiejsza noc była pierwszą, którą spokojnie przespałam. Nie miałam koszmarów o moim kochanym dziecku i nie śnił mi się David. Nie myślałam już o nim. I najlepsze jest to, że nigdy już go nie spotkam. Jego i Margaret.

     Ubrana w białą bluzkę, czarne spodnie i szpilki Laboutina,  umalowałam lekko twarz i ruszyłam na adres, który podał mi tata. W Rzymie było wielkie zamieszanie, chyba nawet tak zawsze tu było. Ludzie szli do pracy. Na ulicach można było zobaczyć naprawdę wiele osób. Większość z nich do pracy jechała motorami czy skuterami, dzięki którym łatwiej poruszać się po mieście.
    
     - A więc, chce pani pracować u mnie. Nie mam wielkich wymagań. Chodzi tylko o to by w domu było czysto i ładnie. – powiedział gruby, siwy mężczyzna po pięćdziesiątce, siedząc naprzeciw mnie w garniturze. – Może pani zacząć od jutra. Miesięcznie będzie tysiąc dwieście euro.
     - Dobrze. – przytaknęłam.
     - To dziękuję, do zobaczenia. – uśmiechnął się i wrócił do swojej pracy, a ja wyszłam z jego gabinetu.




EPILOG

     Dzięki pracy zarobiłam pieniądze i mogę iść na studia. Dziś jest  pierwszy dzień. Cieszę się, że wszystko się już ułożyło.
     W końcu robię w życiu to co kocham. Może i nie mam kogoś, do kogo mogłabym zwrócić się z problemami, kogoś, kto przytuli i pocieszy, ale jak na razie jestem samowystarczalna. Przede mną jeszcze dużo czasu.

     Krocząc wzdłuż korytarza spiesząc się na pierwsze zajęcia, biegłam na szpilkach, prawie się przewracając. Jak można spóźnić się na pierwsze zajęcia? No jak? A jednak, da się.
     Skręcając na zakręcie, wpadłam w kogoś. Szybko podniosłam się i zaczęłam zbierać z ziemi kartki osoby, której były te papiery. Był to mężczyzna, poznałam po butach, które jak na razie tylko widziałam. Po chwili chłopak pomógł mi, a gdy niechcący nasze ręce wpadły na siebie, spojrzałam w górę. Na twarz owego mężczyzny. Nie mogłam uwierzyć.
     - Adam . –szepnęłam. – To ty…
     - Alex. – powiedział, niedowierzając. – Jak… ty…jak… co ty tu robisz? – wyjąkał.
     - Po prostu jestem.